czwartek, 30 sierpnia 2012

Decisive moment

Przedstawiam wam pana Henri Cartier Bresson. Z serii fecebook uczy i wychowuje -
Ten fanpage zachęcił mnie do przyjrzenia się fotografii Bressona. Zresztą cała galeria jest bardzo ciekawa.
 
Lubię wyjeżdżac i lubię wracac. Chyba jedyne czego nie lubię to stac w miejscu. Dlatego trochę mi smutno, a jednak trochę wesoło. I już sama nawet nie wiem jak mi jest. Jeśli prasa poranna nie oszukuje w Warszawie jest cieplej niż na Lazurowym. O. Tak na pocieszenie. Dla mnie. To na dziś.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Niedzielne obiadki.


Jesień na stałe zdała się zagościć za moim oknem. Tudzież stanęła w szranki z latem i przepychają się bezustannie. Po alejkach Lyonu snują się już liście opadłe z platanów. Wczpraj rano obudziło mnie słońce, a temperatura w samo południe dochodziła do 30 stopni. Wracając z obiadu trafiliśmy na ulewę, a termometr bezlitośnie wskazywał 18 stopni. W dodatku nasze wieczorne kolacje na tarasie zamieniły się w nocne. Przyjechałam tu latem, wyjeżdżam jesienią. Wpadam w melancholię połączoną z nutką nostalgii. Dzieci jakoś zupełnie nie wpisują się w ten nastrój. Za żywe to i za ruchliwe, za głośne i zbyt roztrzęsione. 
Poza tym, że na zewnątrz la fête a la grenouille /święto żab tj. deszczowa pogoda/, to na talerzu również. Tak, tak. Ja też myślałam zawsze, że to stereotyp, mit, plotka z tymi żabojadami. Wybraliśmy się wczoraj oddalonego o półgodziny od Lyonu miasteczka, które słynie z żabich przysmaków. Postraszono mnie, że w menu są same żaby i ślimaki, więc z dwojga złego… Żabie udka na obiad.  I tak, smakują jak kurczak. Nic nie poradzę. Są tylko bardziej tłuste. Nie zostanę więc wierną fanką tej potrawy, ale ciekawą sprawą było jej spróbowanie.
 Zostawiam wam kawałek paryskiego dachu i pozdrawiam serdecznie z Metz, gdzie przyjdzie mi spędzic ostatnie dni 'robocze'.

czwartek, 23 sierpnia 2012

La fête à la grenouille!

Il pleut, il mouille, c'est la fete a la grenouille! Błyskawice, deszcz, zachmurzone niebo i mrok wokoło. Ponuro, nostalgicznie, prawie jesiennie. Wyjątkową przyjemnośc sprawia mi dziś Lyon tą pogodą, bo trzech tygodniach nieobecności. Po 3 tygodzniach nad Morzem Śródziemnym, bez chmurki, bez kropli deszczu. Powietrze jest bardziej świeże, wszystko bardziej zielone, choc przez ostatni tydzień temperatury dochodziły tu do 40 stopni.
Ja rozkoszuje się ulewą, tymczasem wam pozostawiam zdjęcia z Saint Tropez.

 W poszukiwaniu uliczek bez tłumów turystów.


 Małe China Town.
 Legendarna La tarte tropézienne, której tajna receptura sprowadzona do Francji przez Alexandre Micka, cukiernika pochodzenia polskiego (!) zachwyca swoim smakiem od 1950 roku. Był to przepsi jego babci. Gdy kręcono tu 'I Bóg stworzył kobietę' cała ekipa, łącznie z Brigitte Bardot stołowała się u Micka i to właśnie oni jako pierwsi docenili tartę i ochrzcili ją mianem Tarty z Saint Tropez. Krem jest wybitnie karpatkowy!

niedziela, 19 sierpnia 2012

Keep moving.


Moja lazurowa sielanka powoli dobiega końca. Koniec wygrzewania się na słońcu i słonej wody /moja skóra i włosy odetchnęły z ulgą!/. Koniec ze świeżymi, soczystymi melonami, brzoskwiniami i kiwi kupionymi na targu specjalnie na dejeuner na tarasie z widokiem na morze. Koniec ze skakaniem z pomostu w środku nocy do nagrzanej wody. Koniec z przypadkowymi znajomościami na molo.   Jeszcze trzy /krk.czy/ dni i znów znajdę się w swoim lyońskim pokoju, na krótką chwilę. Potem powrót do domu, znów bieganie po lotnisku, tym razem w Monachium, gdzie mam pół godziny na przesiadkę. Brak mi już całej tej mojej warszafki, więc miło będzie wrócic, po ponad dwóch miesiącach. Na cały tydzień! Najlepsze w tym, że coś się kończy jest to, że zaraz potem coś się zaczyna! Już 9 września więc ahoj przygodo. Plecak i mini eurotrip. Trzeba wykorzystac ten ostatni miesiąc wakacji. Więcej na ten temat jednak niebawem.
 Jaki był największy plus mojego tegorocznego au pairowania? Zdecydowanie podróże! I brak monotoni.Tak, jak zwykle miałam dzikie szczęście w wybraniem rodziny, chociaż były też momenty, w których w mojej głowie pakowałam już walizki i trzaskałam drzwiami na dowidzenia. Bywa.
 Jednak to, że przemierzyłam setki kilometrów we Francji i Hiszpanii daje mi całkiem dużo radości. Miałam okazję bliżej poznac Lyon, który co prawda nie jest mi tak bliski jak Paryż, ale również ma swoje uroki. Odwiedziłam moje szkraby w Valence, która miło mnie zaskoczyła. Zachwycałam się Muzemum Pompidou w Metz. Przemierzałam kilkakrotnie Autoroute du soleil, by dotrzec na Lazurowe Wybrzeże i spędzic tu w sumie trzy /krk.czy/ tygodnie. Przy okazji odwiedziłam Saint Tropez i malowcznicze Gassin. W drodze do Hiszpanii miałam okazję zakochac się w Montpellier i zachwycic się krabami z awokado na kolacji w zamku, w którym spędziliśmy noc w Sommieres /niedaleko Nimes/. Do tego oczywiście Costa Brava i w końcu Barcelona, moja radośc największa.
 Statystycznie nie spędzam więcej niż 5 dni w tym samym pokoju/łóżku/miejscu. Moje łącze internetowe często szwankuje, a akumulator w komputerze wysiadł już w Metz i od tamtego czasu działa tylko podłączony do gniazdka. Tak więc nie mam nawet możliwości/czasu/siły by relacjonowac moje wojaże na bieżąco. Postaram się stopniowo nadrabiac zaległości. Brak telefonu i zegarka /ostatnio dostałam nowy w prezencie. Chyba hości w końcu się zirytowali moimi ciągłymi pytaniami o godzinę/ oraz klimat śródziemnomorski spowodował, że czas upływa nieco inaczej. Niby wolniej, a jednak w mgnieniu oka.
 W ramach ciekawostki - rachunek z baru na plaży Nikki Beach /z której dokładnie pochodzi pierwsze zdjęcie w tym poście/. Natknęłam się na niego przypadkiem wczoraj. Welcome to StTropez.

piątek, 17 sierpnia 2012

Czeski film

Czas przecieka mi przez palce. Hiszpanię pozostawiłam już za sobą. Wróciłam do mojej słodkiej Francji. Osiadłam na Lazurowym Wybrzeżu ponownie i zostanę tu jescze przez jakiś czas. Przemierzając granicę miałam okazję oglądac pogorzelisko pozostałe po lasach katalońskich. Ogromna powierzchnia pochłonięta przez ogień. Smutne wzgórza pokrywają już tylko czarne, wypalone pnie drzew. Krajobraz jak po katastrofie. I to wszystko w ciągu zaledwie kilku godzin. Całe połacie lasu, który rósł w górę latami. Niewiarygodne.
Tymczasem chciałabym zostawic wam kolejne fragmenty Barcelony, ale łącze internetowe buntuje się  i wysiada przy rozmiarze zdjęc. Jak bardzo jestem zachwycona Barceloną? Mniej, niż się spodziewałam. Może dlatego, że jest to sierpień i żar z nieba leje się ogromny. Może dlatego, że jest to sierpień i tłumy turystów zjeżdżają się akurat w tym momencie. Może dlatego, że zamiast podziwiac Parc Guell i wymysły Gaudiego z Barceloną w tle widziałam tylko zbiorowisko istot ludzkich intensywnie sie wachlujących czym popadnie, tudzież robiących foteczky gdzie popadnie. Stanęłam na środku placu, rozejrzałam dookoła, nieco rozczarowana i zagubiona i uznałam, że jeszcze kiedyś tu wrócę, ale napewno nie w sierpniu.
Barcelona jest też irytująca pod względem wejśc do obiektów turystycznych. Po kieszeni studenta bije mocno. Na przykład wejście do Casa Mila to koszt 15 euro (bilet ulgowy). Nawet Sagrada Familia jest płatna. Mówi się, że Paryż to drogie miasto, ale <26 mogą korzystac z niego do woli, nie jak w stolicy Kataloni...
Tymczasem zamieszkuję pokój z uroczą Czeszką, która jest au pair u brata mojego hosta. Miło jest w końcu na tych 'wakacjach' z hostami znaleźc kogoś w Twoim wieku i w podobnej sytuacji. Tak więc zgodnie uznałyśmy, że wykorzystujemy ten tydzień jak tylko się da. Nawet zostawanie z maluchami razem jest przyjemniejsze.I nocne kąpiele, gdy woda jest cieplejsza niż powietrze. Przedawkowanie wina i serów. Przedawkowanie słońca i soli. I poranne kryzysy z kubkiem kawy w dłoniach, jak już oczywiście znajdę kubek w tym ogromnym domu, gdzie kawę piję się w miskach.


poniedziałek, 6 sierpnia 2012

niedziela, 5 sierpnia 2012

chilling out

 Wróciłam z Barcelony. Lżejsza o protfel i telefon. Jeżeli wybieracie się na szamańskie tańce przy pełnu księżyca na barcelońskiej plaży to zostawcie dokumenty w domu. Dobrze radzę. Jeśli jednak już je straciliście to najlepiej znajdzie kogoś kto was ogarnie jak już stracicie głowe, zostając w środku nocy bez pieniędzy, dokumentów, mapy i telefonu w nieznanym mieście. I ustawcie się w kolejce do komisariatu najlepiej jeszcze przed otwarciem. Tłum gęstnieje z minuty na minutę. Nie po bułki to i nie po ocet. Przyda wam się też znajomośc hiszpańskiego, bo panowie policjanci 'hablo ingles un poco'. Un pocito ja bym raczej rzekła. Szczęście w nieszczęściu, że nie zostałam z tym wszystkim sama.

Dziś odpoczywałam po nieprzespanej nocy i emocjonalnej huśtawce. Plaża, słońce i sangria prosto z lokalnego baru to to, co było mi do szczęścia potrzebne. Do tego całkiem bawi mnie /chwilowo, nadal/ moja wolnośc od telefonu komórkowego. Nie mam zegarka. Nie mam budzika. Nie mam muzyki. Kinda like freedome. Pozdrawiam więc serdecznie z Costa Brava! Niebawem relacja z pięknej mimo wszystko Barcelony.