niedziela, 18 listopada 2012

Budapeszt

Znacie to uczucie, kiedy jedziecie gdzieś trochę przypadkiem, trochę bez entuzjazmu, trochę bez nadziei na fajerwerki i zachwyty - a na miejscu jesteście mile zaskakiwani? Tak właśnie czułam się w Budapeszcie. Warszawa była pochmurna, ciemna i chłodna. Modlin daleko, a zupa za słona. Na domiar złego okazało się, że do Budapesztu leciałam sama, bo koleżance, z którą kupiłam bilety akurat wypadł ważny egzamin. Jak żyć? Okazji jednak nie można było zmarnować. Przekonały mnie również prognozy pogody. Wszystkie moje obawy, wątpliwości i niechęci rozpłynęły się bez śladu zastąpione cichą ekscytacją podróży w nieznane znane. Tuż przed wyjazdem zaopatrzyłam się w przewodnik, co by nie wyjść na ignoranckie stworzenie, który gorączkowo wertowałam na pokładzie samolotu, nie do końca świadoma czego właściwie szukać. Tak, tak, Parlament i Łaźnie. To też wiedziałam, ale nie uważam tego za największe atrakcje stolicy Węgier.

 Ja i mój bagaż podręczny wylądowaliśmy na pobliskim lotnisku w okolicach mocno wieczornych. Dotrzec do centrum najłatwiej autobusem 200E, do stacji Kőbánya-Kispest, gdzie przesiadamy się w metro. Swój pobyt rozpoczęłam od nocnego spaceru brzegiem Dunaju. Uregulowane brzegi z okalającymi je kamienicami, podświetlone mosty i  widok na perełki miasta - Zamek Królewski i Parlament (po przeciwnej stornie) mają swój nieodparty urok. Ładnie tam. Naprawdę ładnie. Tego się nie spodziewałam. Przechadzając się mostem spotkałam grupkę wesołych Ukraińców popijających Tokaj /białe wino węgierskie/  na  stalowych rusztowaniach mostu. Rozpoczęły się dyskusje o Lwowie, który niedawno miałam okazję odwiedzić i relacjach polsko-ukraińskich. 


/Most wolności. /
/Great Market Hall nocą./

Około północy dotarłam do mieszkania Barbary. Miałam zapewniony nocleg u znajomej znajomej, w każdym razie przyjaznej rodowitej budapesztanki, która zresztą w tym samym czasie gościła też Czeszkę i Szwajcara. I tu kończy się moja podróżnicza samotność, która na dobrą sprawę nie miałam nawet okazji się zacząć. 
Pierwszego dnia postanowiliśmy wybrać się na Free Walking Tour Budapest, żeby zrobić małe rozeznanie terenu i potem móc już swobodnie poruszać się uliczkami Budy i Pesztu. Dwugodzinny spacer okazał się niezwykle interesujący i pełen ciekawostek. Polecam! 

/jedna z najładniejszych na świecie linii tramwajowych w.g. Lonely Planet - zabytkowa linia 2 ciągnąca się wzdłuż Dunaju/ 
/Szent Istvan Bazilika zbudowana na cześć Stefana, pierwszego króla Węgier/
/widok ze Wzgórza Zamkowego na Funiculaire i Most Łańcuchowy. W oddali widać kopułę bazyliki św. Stefana/
Po spacerze zawitaliśmy na Wyspę Świętej Małgorzaty pełną dzieci, biegaczy i zieleni. Taki tamtejszy Central Park w środku miasta. Idealny by się zatrzymać i chłonąc promienie słońca /tak wiem - moja obsesja/. W każdym razie chwila wygrzewania się na zielonej trawie jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Koty na blaszanym dachu. 
Wieczór spędziliśmy w Szimpla Barze, największym i najpopularniejszym ruin barze Budapesztu. Zakochałam się w idei ruin barów. Nawet kluby po praskiej stronie Wisły są całkiem składna i nowoczesna w porównaniu z tymi węgierskimi. Absolutna retro-eklektycznośc wprowadza tam atmosferę lekkiego absurdu, pozwala oderwać się na chwilę od poukładanego, nowoczesnego świata. Oprócz ciekawego wystroju Szimpla czarowała też cudowną muzyką i wielkim ogrodem/tarasem wewnątrz. Ceny są przystępne. Co prawda jest pełno, ale też rotacja jest duża, więc przy odrobienie cierpliwości i sokolim wzroku da się znaleźć wolny stolik. Pozycja obowiązkowa wizyty w Budapeszcie! 
Absolutnie zaskakujący w Budapeszcie jest też cennik tamtejszej Opery Narodowej. Bilety na balkonach są w bardzo, bardzo przystępnej cenie, jednak trzeba je zarezerwować nieco wcześniej. Natomiast bilety studenckie są w śmiesznej cenie (ok.4zł) i dostępne bezpośrednio przed spektaklem. Widoczność z tych  miejsc jest nieco ograniczona, ale swobodnie można się odpowiednio przesiąść, czy zając miejsce stojące z tyłu. Miałam okazję obejrzeć "Braci Karamazow" w wersji baletowej. Oprócz samego spektaklu warto też obejrzeć bogato zdobione barokowe wnętrze samej Opery.  
/opera/
/Szimpla - ruin bar/
/widok na Parlament ze wzgórza Gellerta/
Dla mnie Budapeszt to przede wszystkim mosty wdzięcznie ozdabiające Dunaj skąpany we mgle, kiedy wszystko aż po horyzont zdaje się być błękitne. Różnorodność brzegów rzeki i cudowne widoki ze wzgórz Budy. Ziołowe Unicum na długie wieczory. Pyszne Turo rudi  - biały twarożek na słodko w mlecznej czekoladzie, absolutny hit wśród słodyczy węgierskich. Cudowny Dworzec Wschodni - Keleti pályaudvar - przypominający sceny z Anny Kareniny (niestety nie miałam ze sobą aparatu). Mini tort na schodach Opery na kilka dni przed dwudziestymi urodzinami. Oraz ostatni powiew wakacji, przed dłuuugą jesienią i jeszcze dłuższą zimą. 

wtorek, 13 listopada 2012

Budapeszt

Listopad. Coraz gorzej idzie mi egzystowanie w tej szarej poświacie. Skoro wszystkie liście już opadły, a zimowe rękawiczki siłą wyższą wyszły z dna szafy zapraszam na małą wycieczkę do słonecznego Budapesztu. Chociaż była to druga połowa października to rozpieszczały nas tam dwadzieścia cztery stopnie przy bezchmurnym niebie. Ai, a to przecież ledwie 3 tygodnie temu! Jeśli więc macie ochotę na małą odmianę, to zapraszam. Tym bardziej, że tanie linie lotnicze, wciąż kuszą promocjami na ten kierunek. Sama  w to wcześniej nie wierzyłam, ale teraz mogę to powiedzieć z ręką na sercu - warto skorzystać! Post pojawi się jeszcze w tym tygodniu!