środa, 6 marca 2013

lunettes rose bonbon.

hey Woody, ja też!
dlatego już od września blog będzie prowadzony z innej szerokości geograficznej. 
więcej informacji wkrótce :)

sobota, 2 marca 2013

Śniegi Bratysławy

Widzieliście kiedyś miast, ba stolicę, która rozczłonkowana jest na dzielnice, odzielone od siebie znacznie? Bratysława taka trochę jest. Rozsiana u stóp Małych Karpat. Wyszukawszy nocleg u przemiłej couch surferki z Danii zabłądziłyśmy w drodze do jej mieszkania. Nie mając właściwie pojęcia o tym mieście, jego ukształtowaniu i komunikacji miejskiej tak się zasiedziałyśmy w autobusie /w którym było w końcu ciepło i sucho!/, przegapiłyśmy przystanek i przejechałyśmy spory kawałek drogi do nikąd. Wokół pusto, biało, śnieg po kolana. Jakaś wioska, kolejna wioska. Wysiadamy! Okazało się, że znalazłyśmy się już nawet poza obrębem naszej mapy Bratysławy i okolic. Na domiar złego nasza hostka musiała wyjśc z domu o 16, a my miałyśmy małe szanse by zdążyc w zaistniałych okolicznościach, co pozostawiało nas z perspektywą spędzienia kilku godzin z walizkami niewiadomogdzie, czekając na nią. /Tak, tak, panienki z walizkami na śniegi!/. Słowackie gospodynie domowe postanowiły pomóc nam gdy zagubione i robawione absuredem sytuacji stałyśmy na przystanku pośród niczego. Jedna z nich kierowała się w stronę, w którą my też miałyśmy się kierowac /toretycznie/, więc pojechałyśmy razem autobusem. Traf chciał, że zamiast zbliżyc nas do celu wywiozła nas na inne odludzie, gdzie miałyśmy czekac dwie godziny na nasz autobus. Przypominam - zima, mróz, śnieg po kolana i walizki. Zdesperowane udałyśmy się do pobliskiego baru, który na szczęście znajdował się w zasięgu naszego wzroku. Typowy miejscowy bar. Sami mężczyźni i barmanka. Popijając piwo ogrzewali się w środku. Nudne, zimowe, leniwe popołudnie zdawałoby się. Nagle wpadają dwie zmarźnięte turystki, próbujące dowiedziec się gdzie właściwie się znajdują. W mgnieniu oka byłyśmy w centrum zainteresowania. Przy piwie przeglądałyśmy mapę zastanawiając się co właściwie teraz ze sobą zrobic.  Dialogi słowacko-polskie /o anigleskim zapomnijcie/ doprowadziły nas do rozwikłania zagadki autobusu widma. Przy pomocy wszystkich / co do jednego/ klientów baru i barmanki udało nam się ustalic jak dostac się do dzielnicy Lamac. Do hostki dotarłyśmy z cztero-godzinnym opóźnieniem i ledwo zdołałyśmy zostawic u niej bagaże, a już musiałyśmy wychodzic z mieszkania, by pojechac z powrotem do centrum Bratysławy samochodem couchsurferki. Hm... samochód. Raczej wystający spod śniegu czubek samochodu. Łamanym polskim dogadałysmy się z panem Odśnieżaczem, który był tak miły żeby nam pomóc. Kolejny pan Odśnieżacz przybył do nas z łopatą i szczęśliwie udało nam się wyruszyc. 
Jakie wrażenie robi Bratysława? Mniej szkaradna, niż nam zpowiedział Słowacki młodzieniec z baru pośrodkuniczego. Stare miasto było urokliwe pomimo kompletnie mokrych butów, skarpetek i stóp. Biorąc pod uwagę nasze opóźnienie, pogodę i wieczorną porę zdołałyśmy tylko przespacerowac się uliczkami. Na ślepo, tam gdzie nogi poniosą. Kilka migawek poniżej.
Zlaty Bażant - idealny walentynkowy wieczór.
Bratysława nie zachwyca, ale też nie jest szczególnie rozczarowywująca. Byłam, widziałam, słowackie przygody przeżyłam. Spędziłyśmy też ciekawy kuchenny poranek dyskutując z Dunką na tematy różne i różniejsze. . .