środa, 11 stycznia 2012

m o m e n t y

dobry wieczór,

ostatecznie padło na wieczne miasto. Próbuję sobie wmówić, że słońce i dziesięć stopni (minimum!) powita nas w Rzymie, choć w tym okresie pogoda jest bardzo kapryśna. Bilety zakupione, odwrotu brak. Zamiast mieszkania czy hostelu będziemy okupować kanapy przyjaznych Włochów. Po sesji przyjdzie czas na planowanie wyjazdu w szczegółach (z marginesem na spontaniczność) . Can’t wait! Trzeba też nadrobić zaległości filmowe – Rzym Felliniego i Rzymskie wakacje Wylera na tapecie, tak, żeby poczuć smak miasta.

jak na razie jestem jednak zakopana po uszy w literaturze angielskiej i słówkach hiszpańskich.

pozostawiam jednak słów kilka o filmie mojego życia, który polecam niezmiennie i prawie każdemu. Kiedyś opracuję wycieczkę śladami Amelii po Paryżu. Tak, taka moja mała ambicja. Tudzież obsesja. Próbowałam się za to zabrać całe lato. Nie wyszło, ale przecież są następne.W końcu dopiero cztery pary butów wychodziłam na paryskim bruku. Na razie powiem tylko, że crème brûle i wiecznie speszonych kelnerów w Café des 2 moulins polecam serdecznie, natomiast kawę odradzam całym sercem. W ogóle kawa serwowana w kawiarniach francuskich to skandal (wyłączając espresso). Miłej lektury!

Kadr z filmu 'Amelia'

   Dźwięki akordeonu odbijające się echem o ściany paryskiego metra. Klimatyczna różowo-złota kawiarnia pachnąca espresso. Pękająca na crème brûle karmelowa skorupka.  Drobna, krótkowłosa Francuzka o dużych oczach i przenikliwym, a zarazem tajemniczym wzroku energicznie przemierzająca ulice miasta świateł. Intrygujący album pełen podartych zdjęć przypadkowych ludzi. To tylko wycinki z kilku charakterystycznych scen filmu, który już na stałe wpisał się w kanon kina europejskiego. Amelia – produkcja francusko-niemiecka, wyreżyserowana przez Jeana-Pierre’a Jeuneta gości na ekranach, tych większych i tych mniejszych od 10 lat.

    Nie mam ulubionego filmu. Bardzo ubolewam. Chciałabym potrafić wybrać jeden i ochrzcić go mianem ‘mój ulubiony’. Znam za to odpowiedź na inne pytania. Jaki film najbardziej zapadł mi w pamięć? Który oglądałam najwięcej razy? Najlepsza aktorka? Najlepsza muzyka? Najlepszy montaż? Le fabuleux destin d’Amelie Poulain oczywiście. Bez chwili zawahania. Pamiętam jak po raz pierwszy zobaczyłam plakat z Audrey Tatou na bilbordzie jednego z elbląskich kin studyjnych. Nie, nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, iż jest to Audrey Tatou i, że to właśnie ten film absolutnie oczaruje mnie kilka lat później. Przed sięgnięciem po Amelię zupełnie przypadkowo odkryłam płytę z fantastyczną muzyką Yanna Tiersena, która przypomniała mi o magnetycznym wzroku niepokojącej paryżanki ze szmaragdowego plakatu.  I obejrzałam. W końcu. Dodając szczyptę nieskończonej mojej miłości do melodii języka francuskiego i stolicy Francji, nie trzeba chyba wspominać, że urok Amelii został na mnie rzucony skutecznie i trwale. W związku z czym za brak obiektywizmu z góry przepraszam.

    Film rozpoczyna się nietuzinkowo – znajdujemy się wewnątrz ciała matki Amelii , gdzie na naszych oczach dochodzi do zapłodnienia komórki jajowej.  Następnie obserwujemy jak ciąża Amandine Poulain rozwija się, aż w końcu stajemy się niemymi świadkami narodzin małej istoty.  Po tym kilkusekundowe zapoznaniu nas z główną bohaterką narrator przedstawia nam całą rodzinę Poulain w formule lubi-nie lubi. Dowiadujemy się, co sprawia im wyjątkową przyjemność i satysfakcję, a co wywołuje dreszcze lub obrzydzenie. Są to codzienne, przyziemne sytuacje, takie jak pastowanie podłogi, szuranie kociej miski po podłodze czy też układanie narzędzi w skrzynce, które w niecodzienny sposób przybliżają nam bohaterów filmu.

    Amelia od dzieciństwa żyła w świecie marzeń i snów, w którym płyty winylowe robi się jak naleśniki. Współczesny Piotruś Pan. Delikatna i nieobecna, a zarazem potrafiąca działać energicznie i zdecydowanie. Lubiąca zadawać sobie głupie pytania. Brak rodzeństwa, zrekompensowany niemym przyjacielem w szklanym akwarium oraz nieuzasadnione fobie rodziców, przekonanych o chorobie serca swojej jedynaczki wpłynęły na to, że mała Amelia często uciekała od świata kreując alternatywną krainę we własnej wyobraźni. Dodatkowa trauma związana z tragiczną śmiercią matki i brak psychicznej więzi z ojcem pogłębiły jej oddalenie od rzeczywistości, a wręcz paniczny strach przed prawdziwymi uczuciami i nawiązywaniem bliskich relacji z innymi ludźmi.  Amelii wolno żyć marzeniami i zamykać się w sobie. Każdy ma niezbywalne prawo do zmarnowania sobie życia.

    Ciemne, przytulne mieszkanie na Montmartre należące do dorosłej już Amelii. Podczas porannej toalety na podłogę upada jej korek od płynu. Toczy się po podłodze, by wreszcie odbić się o łazienkowy kafelek. Kafelek odpada. Amelia schyla się by zerknąć do dziury w ścianie. Zanurza rękę w ciemnej, brudnej czeluści. Nieoczekiwanie znajduje tam stare, zakurzone, metalowe pudełko. Znajduje w nim pamiątki czyjegoś dzieciństwa: mały czerwony skuter, karty, kulki do gry.  Skarb małego chłopca, który ukrył go w mieszkaniu wiele lat temu. Zafascynowana Amelia postanawia odnaleźć właściciela pudełka, by sprawić mu radość. To z pozoru nic nie znaczące zdarzenie odmienia całe życie Amelii, która od tej pory widzi w sobie prawdziwą matkę miłosierdzia, która będzie pomagać ludziom, biednym i pokrzywdzonym, nieszczęśliwym i porzuconym. Będzie jak lejdi Di i matka Teresa z Kalkuty w jednym. Tak, aby na jej pogrzebie tłumy opłakiwały dziewczynę o złotym sercu. Piękna perspektywa roztoczyła się przed oczami paryżanki. Od tej pory władała nią potrzeba niesienia pomocy i uszczęśliwiania ludzi.


  Odnajduje właściciela pudełka. Przeprowadza niewidomego staruszka przez ulicę opowiadając mu przy okazji otaczający ich świat. Dokonuje włamania do mieszkania złośliwego właściciela pobliskiego sklepu – pana Collignon. Przesyła sąsiadce-wdowie zaginiony przed laty list, w którym mąż wyznaje jej dozgonną miłość. Swata sprzedawczynię wyrobów tytoniowych ze stałym bywalcem kawiarni, w której pracuje. Wysyła krasnala ogrodowego w podróż dookoła świata. Tymi małymi krokami, drobnymi ingerencjami w cudzą egzystencję stara się choć trochę naprawić świat. Nieco naiwnie, ale jakże wdzięcznie.

    W między czasie przypadkowo odnajduje intrygujący album, w którym znajdują się wyłącznie fotografie z automatów do robienia zdjęć. Wyprostowane i posklejane skrupulatnie. Szczególnie często powtarza się twarz łysego mężczyzny w średnim wieku. Obok takiego znaleziska, które na przeciętym przechodniu nie zrobiło by większego znaczenia, Amelia nie mogła przejść obojętnie. Rozwiązywanie tajemnicy albumu zajmuję resztę jej czasu i w konsekwencji doprowadza do poznania jego właściciela, pracującego w jednym z domów publicznych przy Placu Pigalle młodego człowieka, który nie pozostaje jej obojętnym, a nawet sprawia, że przestaje uciekać w samotność.

    Fabuła fabułą. Ta zresztą zdecydowanie lepiej się ogląda niż czyta. Nie jest to kolejna pretensjonalna bajka o młodej dziewczynie, która w romantycznym Paryżu odnajduje miłość swojego życia. Na szczęście nie. Są to doskonale uchwycone momenty. Ulotne chwile złapane w kadr. Nieco odrealnione kolory. Dopieszczone obrazy, na które chce się patrzeć. Dźwięki, które chce się słyszeć. Nastrój, w którym przyjemnie jest się zatopić i sentencje, które zapadają w pamięć. Moment to zdecydowanie pojęcie kluczowe, gdy mówimy o filmie Jeuneta. Ujęcie rozpruwającej się kieszeni marynarki, pełnej szklanych kuleczek rozsypujących się po betonowym boisku jest mistrzowskie. Kieliszki tańczące na podrywanym wiatrem obrusie. Krzyk kanadyjskiej turystki, która postanawia skończyć raz na zawsze ze swoim życiem skacząc z Notre Dame. Mała dziewczynka łapczywie zjadająca truskawki ponakładane na palce. Puszczanie kaczek na kanale St. Michel – odbijające się od tafli wody kamienie. Starszy pan ze szkła malujący przez całe życie jeden obraz, by oddać emocje ukryte na twarzy dziewczyny. I wiele, wiele innych.

  Te obrazy poskładane w historię, połączone osobą Amelii można oglądać bez końca. Za każdym razem znajdując coś innego, nowego, świeżego i bardziej zaskakującego. Dodatkowym atutem filmu jest gra aktorska Audrey Tatou doskonale wcielającej się w postać pogrążonej we własnym świecie Amelii o zalotnie uniesionych kącikach ust i dołeczkach w policzkach. Ta rola zdaje się być stworzona tylko i wyłącznie dla niej.  

    Amelia to produkcja obok której ciężko przejść obojętnie. Oczywiście nie zachwyci każdego. Na pewno nie powali na łopatki miłośników kina akcji. Nie zadowoli miłośników niskobudżetowych komedii i nie sprawi, że każdy stanie się wrażliwszy na życie. Są tacy, którzy nie zachwycą się obrazami przewijającymi się przed oczami, jak kolejne klatki fenomenalnie wykorzystanej kliszy. Patrząc jednak na tłumy przewijające się przez Café des 2 moulins (aktualnie jednea z najpopularniejszych kawiarni paryskich) jest również wiele osób, które poszukują unikalnej atmosfery wykreowanej przez film, który chyba można już nazwać w pewien sposób kultowym. Według mnie warto przynajmniej na chwilę zatrzymać się nad nim, choćby po to by usłyszeć że szczęście jest jak Tour de France czy że nasze kości nie są ze szkła i możemy zderzać się z życiem.  Jeśli ktoś ma ochotę po prostu przeżyć kilka dni w kolorze pomarańczy - polecam.

2 komentarze:

lecewkulki pisze...

jestem zmęczona więc nie przeczytałam całej notki, ale jako, że znam Amelię na pamięc wybaczam sobie i mam nadzieję, że Ty mi też <3 mam nadzieję, że kiedyś wyląduję w owej kawiarni :)

ja również nie mam jednego ulub filmu, ale niewątpliwie Amelie jest jednym z moich ulubionych.

ps. oglądałam go wczoraj!

isubisou pisze...

Amelii nigdy za dużo!
pozdrawiam