Part 1 - Matching
Swoją przygodę z au pairowaniem rozpoczęłam w zeszłe wakacje (2011). W
sumie nie wiem skąd w ogóle wziął się w mojej głowie ten pomysł. Zawsze
po prostu szukałam jakiejś opcji wyjechania, poznania świata,
spróbowania czegoś nowego. Miałam też w perspektywie najdłuższe
(pomaturalne) wakacje życia i czas na naukę, którego nie chciało mi się
na nią poświęcac, więc zaczęłam myślec o zostaniu au pair.
Niewiele myśląc założyłam konto na aupairworld.net, wypełniłam profil w
języku angielskim, dodałam jakieś zdjęcia z dziecmi. Miałam na szczęście
doświadczenie, bo opiekowałam się czasem wieczorami dziecmi w Polsce,
poza tym byłam animatorką na obozie dziecięcym rok wcześniej. Wtedy też
trafiłam na forum Au Pair in Poland, w którym zaczytywałam się.
Szukanie rodziny to chyba najbardziej irytująca cześc całego
przedsięwzięcia. Potrzeba ogromnej dozy cierpliwości i oczu dookoła
głowy. Na dziesiątki wysłanych aplikacji odopowiada Ci tylko kilka
rodzin. Czasem masz wrażenie, że jesteś idealną kandydatką, spełniasz
wszelkie wymogi, a rodzina po prostu Cie nie akceptuje, nie dając Ci
nawet szansy przedstawienia się (w zeszłym roku nie można było nawet
napisac prywatnej wiadomości). Szukanie rodziny to rodzaj uzależnienia.
Sprawdzasz skrzynkę odbiorczą co chwila. Wyszukujesz rodzin w miastach,
do których chciałabys jechac. Wysyłasz, wysyłasz, wysyłasz. Czekasz,
czekasz, czekasz.
W pewnym momencie desperacja bierze górę i prawie decydujesz się na
opiekę nad trzema chłopcami w jakiejś górskiej odciętej od świata
głuszy, za marne pieniądze i bez żadnych możliwości. O zgrozo. Na
szczęście zdrowy rozsądek przeważa i szukasz daaaalej.
Tak też trafiłam na uroczą rodzinę paryską. Mieli śliczne zdjęcia
profilowe (jak się później okazało robione przez znajomą fotografkę
<ta forma zgrzyta mi w uszach. ała.>, z którą miałam okazję potem
współpracowac) i wydawali się sympatyczni. No i błagam. PARYŻ. To był
absolutny szczyt moich marzeń. Byłam w Paryżu wcześniej, na wycieczce
szkolnej i zakochałam się w tym mieście od pierwszego wrażenia.
Wiedziałam, że muszę tam kiedyś wrócic, ale w najśmielszych marzeniach
nie spodziewałam się, że będę mogła tam spędzic prawie 3 miesiące mojego
życia.
Wszystko oczywiście toczyło się dosyc wolno. Rozmawiałam dużo z Pauline.
Pytałam o dzieci, warunki, wymagania, o to jak wygląda typowy dzień w
ich domu (to kluczowe pytanie!). Od razu nawiązała się pomiędzy nami
jakaś nic porozumienia. Oczywiście ona rozmawiała jeszcze z innymi
dziewczynami, ja kontaktowałam się z ich poprzednią au pair z Finlandi.
Mój francuski był wtedy... nieużytkowy. Przygotowyłam się do
rozszerzonej matury, więc wszelkie formułki maturalne miałam w małym
palcu, ale jeśli chodzi o natualny, żywy język to było to właściwie moje
pierwsze z nim spotkanie. Jak teraz czytam te maile, to stwierdzam, że
były napisane koszmarnym językiem. Mimo wszystko jakoś udało nam się
porozumiec.
Miałam opiekowac się 2 letnią dziewczynką i 4 letnim chłopcem. Pauline
nie pracowała, ale była w zaawansowanej ciąży, dlatego potrzebowała
pomocy w ciągu dnia kiedy jej mąż był w pracy. Mieszkali w niewielkim
mieszkaniu w Issy-les-Moulineaux (przedmieścia Paryża, tuż przy granicy,
dochodziły tam ostatnie przystanki metra paryskiego). Zgodziłam się na
zamieszkiwanie ich kanapy w salonie. To było duże wyzwanie, ale i tak
najważniejszy był dla mnie Paryż.

Pomimo
ogromnego oporu ze strony rodziców i generalnie całej rodziny, którzy
nie mieli zielonego pojęcia, ze istnieje coś takiego jak program au pair
i na czym to polega. Ciągle musiałam tłumaczyc o co chodzi i uspokajac
wszystkich. To było chyba najbardziej męczące. Miałam tego po kokardy.
Dziecko gdzie ty jedziesz? Co to za ludzie? Skąd wiesz, że oni naprade
isntieją? To tylko internet, każdy może się podszyc... Blablabla. Ja z
mojej strony wygooglowałam ich na wszelkie możliwe sposoby, rozmawiałam z
nimi na skypie, miałam ich na fb i byłam spokojna jeśli o to chodzi.I
uparta, więc postawiłam na swoim.
Po wielu rozmowach, wymienionych mailach, zdjęciach i ja i moja przyszła
famillie d'accueil byliśmy zdecydowani. Kupiłam bilety na samolot.
Zaczęłam myślec o tym jak to będzie. I od tamtej pory, aż do momentu
wyjazdu miałam na przemian ataki euforii i paniki. Cudownie, bo Francja,
bo Paryż. Ojej, bo dzieci, odpowiedzialnośc, z daleka od znajomych. I
tak ciągle w kółko, aż do 3 czerwca, kiedy to cała roztrzęsiona,
zestresowana i podekscytowana wylądowałam w Paris Beauvais.
to be continued
psst.zdjęcia w tym poście naturalnie NIE są mojego autorstwa.