wtorek, 3 kwietnia 2012

Summer 2011 - Matching

 Part 1 - Matching
 Swoją przygodę z au pairowaniem rozpoczęłam w zeszłe wakacje (2011). W sumie nie wiem skąd w ogóle wziął się w mojej głowie ten pomysł. Zawsze po prostu szukałam jakiejś opcji wyjechania, poznania świata, spróbowania czegoś nowego. Miałam też w perspektywie najdłuższe (pomaturalne) wakacje życia i czas na naukę, którego nie chciało mi się na nią poświęcac, więc zaczęłam myślec o zostaniu au pair.

Niewiele myśląc założyłam konto na aupairworld.net, wypełniłam profil w języku angielskim, dodałam jakieś zdjęcia z dziecmi. Miałam na szczęście doświadczenie, bo opiekowałam się czasem wieczorami dziecmi w Polsce, poza tym byłam animatorką na obozie dziecięcym rok wcześniej. Wtedy też trafiłam na forum Au Pair in Poland, w którym zaczytywałam się.



Szukanie rodziny to chyba najbardziej irytująca cześc całego przedsięwzięcia. Potrzeba ogromnej dozy cierpliwości i oczu dookoła głowy. Na dziesiątki wysłanych aplikacji odopowiada Ci tylko kilka rodzin. Czasem masz wrażenie, że jesteś idealną kandydatką, spełniasz wszelkie wymogi, a rodzina po prostu Cie nie akceptuje, nie dając Ci nawet szansy przedstawienia się (w zeszłym roku nie można było nawet napisac prywatnej wiadomości). Szukanie rodziny to rodzaj uzależnienia. Sprawdzasz skrzynkę odbiorczą co chwila. Wyszukujesz rodzin w miastach, do których chciałabys jechac. Wysyłasz, wysyłasz, wysyłasz. Czekasz, czekasz, czekasz.

W pewnym momencie desperacja bierze górę i prawie decydujesz się na opiekę nad trzema chłopcami w jakiejś górskiej odciętej od świata głuszy, za marne pieniądze i bez żadnych możliwości. O zgrozo. Na szczęście zdrowy rozsądek przeważa i szukasz daaaalej.


Tak też trafiłam na uroczą rodzinę paryską. Mieli śliczne zdjęcia profilowe (jak się później okazało robione przez znajomą fotografkę <ta forma zgrzyta mi w uszach. ała.>, z którą miałam okazję potem współpracowac) i wydawali się sympatyczni. No i błagam. PARYŻ. To był absolutny szczyt moich marzeń. Byłam w Paryżu wcześniej, na wycieczce szkolnej i zakochałam się w tym mieście od pierwszego wrażenia. Wiedziałam, że muszę tam kiedyś wrócic, ale w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że będę mogła tam spędzic prawie 3 miesiące mojego życia.

Wszystko oczywiście toczyło się dosyc wolno. Rozmawiałam dużo z Pauline. Pytałam o dzieci, warunki, wymagania, o to jak wygląda typowy dzień w ich domu (to kluczowe pytanie!). Od razu nawiązała się pomiędzy nami jakaś nic porozumienia. Oczywiście ona rozmawiała jeszcze z innymi dziewczynami, ja kontaktowałam się z ich poprzednią au pair z Finlandi. Mój francuski był wtedy... nieużytkowy. Przygotowyłam się do rozszerzonej matury, więc wszelkie formułki maturalne miałam w małym palcu, ale jeśli chodzi o natualny, żywy język to było to właściwie moje pierwsze z nim spotkanie. Jak teraz czytam te maile, to stwierdzam, że były napisane koszmarnym językiem. Mimo wszystko jakoś udało nam się porozumiec.

Miałam opiekowac się 2 letnią dziewczynką i 4 letnim chłopcem. Pauline nie pracowała, ale była w zaawansowanej ciąży, dlatego potrzebowała pomocy w ciągu dnia kiedy jej mąż był w pracy. Mieszkali w niewielkim mieszkaniu w Issy-les-Moulineaux (przedmieścia Paryża, tuż przy granicy, dochodziły tam ostatnie przystanki metra paryskiego). Zgodziłam się na zamieszkiwanie ich kanapy w salonie. To było duże wyzwanie, ale i tak najważniejszy był dla mnie Paryż.

Pomimo ogromnego oporu ze strony rodziców i generalnie całej rodziny, którzy nie mieli zielonego pojęcia, ze istnieje coś takiego jak program au pair i na czym to polega. Ciągle musiałam tłumaczyc o co chodzi i uspokajac wszystkich. To było chyba najbardziej męczące. Miałam tego po kokardy. Dziecko gdzie ty jedziesz? Co to za ludzie? Skąd wiesz, że oni naprade isntieją? To tylko internet, każdy może się podszyc... Blablabla. Ja z mojej strony wygooglowałam ich na wszelkie możliwe sposoby, rozmawiałam z nimi na skypie, miałam ich na fb i byłam spokojna jeśli o to chodzi.I uparta, więc postawiłam na swoim.

Po wielu rozmowach, wymienionych mailach, zdjęciach i ja i moja przyszła famillie d'accueil byliśmy zdecydowani. Kupiłam bilety na samolot. Zaczęłam myślec o tym jak to będzie. I od tamtej pory, aż do momentu wyjazdu miałam na przemian ataki euforii i paniki. Cudownie, bo Francja, bo Paryż. Ojej, bo dzieci, odpowiedzialnośc, z daleka od znajomych. I tak ciągle w kółko, aż do 3 czerwca, kiedy to cała roztrzęsiona, zestresowana i podekscytowana wylądowałam w Paris Beauvais.

to be continued
psst.zdjęcia w tym poście naturalnie NIE są mojego autorstwa.

3 komentarze:

Archistka pisze...

Ja wiem skąd wziął się w twojej głowie ten pomysł! Nie chwaląc się. Czy to nie ja trajkotałam ci od gimnazujm?

isubisou pisze...

O au pairowaniu? nieee. nie ma takiej opcji.

Unknown pisze...

Dodałaś mi otuchy tym postem. Ja wciąż szukam mojej wymarzonej paryskiej rodziny i też mam momenty załamania gdy wydaje mi się że jedyne co pozostaje to jakaś wieś nie wiadomo gdzie (ostatnio z resztą pisałaś mi wiadomość z forum au pair :) ). Trzymam się i szukam dalej tylko czasu coraz mniej.