niedziela, 5 sierpnia 2012

chilling out

 Wróciłam z Barcelony. Lżejsza o protfel i telefon. Jeżeli wybieracie się na szamańskie tańce przy pełnu księżyca na barcelońskiej plaży to zostawcie dokumenty w domu. Dobrze radzę. Jeśli jednak już je straciliście to najlepiej znajdzie kogoś kto was ogarnie jak już stracicie głowe, zostając w środku nocy bez pieniędzy, dokumentów, mapy i telefonu w nieznanym mieście. I ustawcie się w kolejce do komisariatu najlepiej jeszcze przed otwarciem. Tłum gęstnieje z minuty na minutę. Nie po bułki to i nie po ocet. Przyda wam się też znajomośc hiszpańskiego, bo panowie policjanci 'hablo ingles un poco'. Un pocito ja bym raczej rzekła. Szczęście w nieszczęściu, że nie zostałam z tym wszystkim sama.

Dziś odpoczywałam po nieprzespanej nocy i emocjonalnej huśtawce. Plaża, słońce i sangria prosto z lokalnego baru to to, co było mi do szczęścia potrzebne. Do tego całkiem bawi mnie /chwilowo, nadal/ moja wolnośc od telefonu komórkowego. Nie mam zegarka. Nie mam budzika. Nie mam muzyki. Kinda like freedome. Pozdrawiam więc serdecznie z Costa Brava! Niebawem relacja z pięknej mimo wszystko Barcelony.

2 komentarze:

Archistka pisze...

Ta czarna rurka jest niewątpliwie intrygująca...

Marta K pisze...

Wowo jaka opalenizna :)
Co do dokumentów -tak zawsze trzeba mieć kogoś obok kto nas "ogarnie" .