niedziela, 19 sierpnia 2012

Keep moving.


Moja lazurowa sielanka powoli dobiega końca. Koniec wygrzewania się na słońcu i słonej wody /moja skóra i włosy odetchnęły z ulgą!/. Koniec ze świeżymi, soczystymi melonami, brzoskwiniami i kiwi kupionymi na targu specjalnie na dejeuner na tarasie z widokiem na morze. Koniec ze skakaniem z pomostu w środku nocy do nagrzanej wody. Koniec z przypadkowymi znajomościami na molo.   Jeszcze trzy /krk.czy/ dni i znów znajdę się w swoim lyońskim pokoju, na krótką chwilę. Potem powrót do domu, znów bieganie po lotnisku, tym razem w Monachium, gdzie mam pół godziny na przesiadkę. Brak mi już całej tej mojej warszafki, więc miło będzie wrócic, po ponad dwóch miesiącach. Na cały tydzień! Najlepsze w tym, że coś się kończy jest to, że zaraz potem coś się zaczyna! Już 9 września więc ahoj przygodo. Plecak i mini eurotrip. Trzeba wykorzystac ten ostatni miesiąc wakacji. Więcej na ten temat jednak niebawem.
 Jaki był największy plus mojego tegorocznego au pairowania? Zdecydowanie podróże! I brak monotoni.Tak, jak zwykle miałam dzikie szczęście w wybraniem rodziny, chociaż były też momenty, w których w mojej głowie pakowałam już walizki i trzaskałam drzwiami na dowidzenia. Bywa.
 Jednak to, że przemierzyłam setki kilometrów we Francji i Hiszpanii daje mi całkiem dużo radości. Miałam okazję bliżej poznac Lyon, który co prawda nie jest mi tak bliski jak Paryż, ale również ma swoje uroki. Odwiedziłam moje szkraby w Valence, która miło mnie zaskoczyła. Zachwycałam się Muzemum Pompidou w Metz. Przemierzałam kilkakrotnie Autoroute du soleil, by dotrzec na Lazurowe Wybrzeże i spędzic tu w sumie trzy /krk.czy/ tygodnie. Przy okazji odwiedziłam Saint Tropez i malowcznicze Gassin. W drodze do Hiszpanii miałam okazję zakochac się w Montpellier i zachwycic się krabami z awokado na kolacji w zamku, w którym spędziliśmy noc w Sommieres /niedaleko Nimes/. Do tego oczywiście Costa Brava i w końcu Barcelona, moja radośc największa.
 Statystycznie nie spędzam więcej niż 5 dni w tym samym pokoju/łóżku/miejscu. Moje łącze internetowe często szwankuje, a akumulator w komputerze wysiadł już w Metz i od tamtego czasu działa tylko podłączony do gniazdka. Tak więc nie mam nawet możliwości/czasu/siły by relacjonowac moje wojaże na bieżąco. Postaram się stopniowo nadrabiac zaległości. Brak telefonu i zegarka /ostatnio dostałam nowy w prezencie. Chyba hości w końcu się zirytowali moimi ciągłymi pytaniami o godzinę/ oraz klimat śródziemnomorski spowodował, że czas upływa nieco inaczej. Niby wolniej, a jednak w mgnieniu oka.
 W ramach ciekawostki - rachunek z baru na plaży Nikki Beach /z której dokładnie pochodzi pierwsze zdjęcie w tym poście/. Natknęłam się na niego przypadkiem wczoraj. Welcome to StTropez.

3 komentarze:

lecewkulki pisze...

ładne ceny ;x

kazetka pisze...

OMG, co za ceny :O szok... i to zapewne w euro? Takie rzeczy tylko dla milionerów:)

isubisou pisze...

tak tak, naturalnie w euro.