poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Niedzielne obiadki.


Jesień na stałe zdała się zagościć za moim oknem. Tudzież stanęła w szranki z latem i przepychają się bezustannie. Po alejkach Lyonu snują się już liście opadłe z platanów. Wczpraj rano obudziło mnie słońce, a temperatura w samo południe dochodziła do 30 stopni. Wracając z obiadu trafiliśmy na ulewę, a termometr bezlitośnie wskazywał 18 stopni. W dodatku nasze wieczorne kolacje na tarasie zamieniły się w nocne. Przyjechałam tu latem, wyjeżdżam jesienią. Wpadam w melancholię połączoną z nutką nostalgii. Dzieci jakoś zupełnie nie wpisują się w ten nastrój. Za żywe to i za ruchliwe, za głośne i zbyt roztrzęsione. 
Poza tym, że na zewnątrz la fête a la grenouille /święto żab tj. deszczowa pogoda/, to na talerzu również. Tak, tak. Ja też myślałam zawsze, że to stereotyp, mit, plotka z tymi żabojadami. Wybraliśmy się wczoraj oddalonego o półgodziny od Lyonu miasteczka, które słynie z żabich przysmaków. Postraszono mnie, że w menu są same żaby i ślimaki, więc z dwojga złego… Żabie udka na obiad.  I tak, smakują jak kurczak. Nic nie poradzę. Są tylko bardziej tłuste. Nie zostanę więc wierną fanką tej potrawy, ale ciekawą sprawą było jej spróbowanie.
 Zostawiam wam kawałek paryskiego dachu i pozdrawiam serdecznie z Metz, gdzie przyjdzie mi spędzic ostatnie dni 'robocze'.

1 komentarz:

lewandowska pisze...

wiesz, ja parę razy w domu tutaj, jadlam mieso na obiad, myslac ze to kurczak... az do pewnego razu jak pani mi powiedziala" to jutro daj na obiad malym resztki tego krolika co z obiadu zostaly..."